Powstanie Warszawskie – moje wspomnienia 17 lutego 2014

Po paru dniach zatrzymała się fala panicznej ucieczki. Cały warszawski garnizon Armii Krajowej obawiał się, że okupant ucieknie i nie zdążymy się z nim zmierzyć za pięć lat okupacyjnych zniewag. Nastroje były takie, że brakło tylko iskry, by spowodować wybuch. Kroplą, która przepełniła kielich, były plakaty z zarządzeniem, by 100 tysięcy mężczyzn – mieszkańców Warszawy – zgłosiło się do kopania okopów.

1 sierpnia od rana łącznicy i łączniczki krążyli po stolicy, podając, że 1700 to godzina „W”. Na dworcu głównym, który mieścił się wtedy na rogu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich stały 3 działka przeciwlotnicze kalibru 20 mm. Nasz harcerski oddział ćwiczył przez parę miesięcy według instrukcji, na drewnianej makiecie obsługę i rozkładanie tych działek. Mieliśmy iść w drugim rzucie za oddziałem szturmowym, który miał zdobyć dworzec – opanować działka i zostawiwszy jedno na dachu jako przeciwlotnicze, dwa ustawić w Alejach Jerozolimskich jako przeciwpancerne. Oddział nasz zbierał się na ul. Chmielnej w siedmiopiętrowym gmachu drukarni Wierzbickiego, 150 m od dworca. Dziś jest to plac wokół Pałacu Kultury i Nauki.

historia regionu-2004-01

Broni, która miała na nas czekać, nie było, wobec czego kilkudziesięciu ludzi pozostało prawie bezbronnych. Rozdano powstańcze opaski. Patrzyliśmy z rozpaczą, jak załamuje się atak na mocno broniony dworzec. Pierwszej nocy nasz patrol rozkręcił tory kolejowe wiodące z dworca. Później wykoleił się tam pociąg ewakuacyjny. Nocami wyprawiały się do niego nasze patrole, staczając często utarczki z patrolami wroga. W garażu na Chmielnej zdobyliśmy niemieckie ciężarówki wojskowe z wyposażeniem. Tam też zdobyłem karabinek kawaleryjski z oznaczeniem produkcji polskiej, jeszcze z polskim orłem. Co to była za radość!

Przez Al. Jerozolimskie przechodziła niemiecka jednostka pancerna, a między czołgami szli grenadierzy. Gdy zaczęliśmy ich ostrzeliwać, odpowiedzieli ogniem z dział czołgowych, wskutek czego wybuchły pożary. Gaszeniem kierował mój dowódca plutonu podchorąży podhacmistrz Stanisław Gromulski, wspaniały wychowawca i muzyk. Akcję tę przypłacił życiem. Do ofiar, krwawych ofiar wśród bliskich, zaczęliśmy się dopiero przyzwyczajać. Barykadowaliśmy wszystkie okna zwałami papieru drukarskiego i stosami papieru do druku. Zakład drukował wtedy cztery księgi „Koziołka Matołka”, które nie były jeszczeani pocięte, ani przygotowane do zszycia. Zdarzało się, że posterunki alarmowe telefonicznie meldowały, że poszukują np. stron 10-14 z księgi trzeciej – co było bardzo ważne dla poszukujących.

Przez całe 63 dni walk utrzymaliśmy nasze pozycje na Chmielnej, mimo że działka przeciwlotnicze z dworca bardzo nam dokuczyły. Wreszcie po wielu próbach udało nam się z rusznicy przeciwpancernej zmusić do milczenia jedno z tych działek. Nasze wytwórnie granatów produkowały różne ich typy. Do tzw. „sidolówek” (obudowa z opakowań do proszku „Sidol”) nasi technicy zbudowali doskonałą sprężynową wyrzutnię, która miotała je tam, gdzie wróg czuł się bezpiecznie. Obowiązywała nas maksymalna oszczędność amunicji. Seria z karabinu maszynowego rozbiła mój karabinek i jako strzelec wyborowy dostałem wtedy zdobyty automatyczny karabinek z doskonałą lunetą Zeissa. Używaliśmy go na zmianę z kolegą. Cały czas przemieszczałem się pomiędzy strzelnicami na poszczególnych piętrach, szukając okazji do strzału. A okazje się trafiały, bo z naszych wysokich pięter był daleki wgląd w pozycje niemieckie.

historia regionu-2004-02

Coraz większy problem stwarzało wyżywienie. Dawno nie było już mięsa. Skończyła się konina, nie widać było psów ani kotów. Z magazynów browaru Haberbusch i Schiele noszono tylko zboże, przeważnie jęczmień, z którego robiło się sławetną kaszkę „pluj”– bo było w niej pełno łusek i plew – nie odwirowanych na naszych prymitywnych młynkach. Do kaszki dodawano sztuczny miód lub marmoladę z  brukwi. Od święta jadło się prażoną pszenicę. Olbrzymie trudności były również z wodą, bo wodociągi nie działały, a studni było mało. Sytuację pogarszał stały ostrzał. Strzelało największe kolejowe działo używane poprzednio przy oblężeniu Sewastopola, od którego pocisków paropiętrowe kamienice składały się jak domki z kart. Sześciolufowe moździerze, tzw. „szafy” lub „krowy” działały przez niesamowite ciśnienie powietrza, od którego m.in. pękały płuca. Podmuch powodował, że trupy leżały rozebrane – całkiem nagie. Czasem używano płynnego fosforu, który rozpryskując się, powodował nie gojące się rany. Do tego stałe bombardowanie – bo samoloty niemieckie po zrzuceniu bomb wracały zaraz na Okęcie po następne. Zrzucano bomby zapalającei burzące. No i jeszcze „normalne” nawały artyleryjskie, które już prawie nie robiły wrażenia.

historia regionu-2004-03

Broni było stale mało. Zrzuty lotnicze prowadzone przez lotnictwo polskie i alianckie z Włoch nie wystarczały, a straty samolotów były olbrzymie. Sowieci nie zgadzali się, by samoloty te lądowały na zajętych przez nich terenach za Warszawą, więc musiały one wracać do Włoch – cały czas atakowane. We wrześniu zaczęły zrzucać zaopatrzenie sowieckie kukuruźniki - z niskiego pułapu, ale bez spadochronów. Udawało się czasem z paru sztuk zrzuconej tak broni złożyć jedną. Amunicja w workach odkształcała się.

Z naszego siódmego piętra widzieliśmy za Wisłą Pragę zajętą przez Sowietów i oddziały Berlinga. Radiem przez Londyn, łącznikami przepływającymi wpław Wisłę podawano Sowietom, jak mogą się z nami komunikować, by uzgodnić wspólne działania. Wystarczyło podłączyć się na Pradze do studzienki telefonicznej w alei Waszyngtona, która miała bezpośrednie połączenie z pomocniczą centralą telefoniczną na Pięknej, gdzie było dowództwo AK. Jednak późniejszy „niby” Polak Rokossowski nie chciał porozumienia. Stalin wolał by Niemcy wykończyli Warszawę, która opierałaby się władzy komuny przyniesionej na sowieckich bagnetach.

historia regionu-2004-04

Wyczerpywały się możliwości dalszej obrony. Sytuacja rannych i ludności cywilnej była straszna. Kończyło się już nawet zboże. Po 63 dniach walk (a mieliśmy walczyć 5 dni) trzeba było kapitulować. Niemcy, którzy rozstrzeliwali powstańców wziętych do niewoli i mordowali rannych w szpitalach, przyznali nam w końcu prawa jeńców wojennych.

Po wypędzeniu ludności i wymarszu oddziałów powstańczych na rozkaz Hitlera wkroczyły oddziały z miotaczami płomieni i podpalały wszystko, co jeszcze nie uległo zagładzie. W ten sposób zniszczona została Warszawa ze swoimi wspaniałymi zabytkami. Zginęło przeszło 200 tysięcy ludzi. Należy ich dołączyć do tych milionów, które obciążyły sumienie nie chcącego pomóc Stalina.

historia regionu-2004-05

Mimo tragicznego bilansu okres ten pozostaje w pamięci jako bardzo piękny. To zachłyśnięcie się wolnością, to niespotykane współdziałanie całego społeczeństwa, ta życzliwość wszystkich powodują, że- pomimo ciężkich ofiar - ta karta powstańcza zapamiętana jest jako niezapomniany, wspólny i radosny zryw.

Mija 60 lat od powstania. Z tego czasu 42 lata spędziliśmy z Żoną – też żołnierzem AK – w Śmiglu, w domu budowanym przez Jej dziadka Witolda Łukomskiego, powstańca wielkopolskiego – prowadząc gospodarstwo ogrodnicze. W tym okresie 37 lat byłem prezesem Koła Łowieckiego w Śmiglu oraz członkiem łowieckich władz okręgowych i wojewódzkich. 21 lat działałem w radach spółdzielczości ogrodniczej na szczeblu powiatowym i wojewódzkim. 7 lat byłem wiceprzewodniczącym rady Wojewódzkiej, a 8 lat przewodniczącym rady Rejonowej Spółdzielni Ogrodniczej w Kościanie. Dwa razy przewodniczyłem Krajowym Zjazdom Spółdzielni Ogrodniczych w Warszawie.

Bo żołnierzem Armii Krajowej jest się całe życie, a żołnierz ten zawsze stara się być użytecznym.

Wojciech Psarski

Śmigiel, Miasto Wiatraków
Śmigiel Travel
Centrum Kultury w Śmiglu